Przejdź do treści

Nienawistna Ósemka – lubisz Tarantino czy nie, obejrzyj!

  • przez

Czy Nienawistna Ósemka jest warta obejrzenia? Zdecydowanie tak.

Tekst pierwotnie ukazał się na blogu Męskie Pisanie w styczniu 2016 roku.

Całkiem niedawno ogłoszono nominacje do Oscarów w 2016 i postanowiłem się z nimi zmierzyć, nadrabiając tytuły, których jeszcze nie widziałem i wybierając się na te, które dopiero wychodzą by następnie o nich wam napisać. Powstanie w ten sposób taki mini cykl tekstów o filmach, które są w tym roku nominowane do tej prestiżowej nagrody. Jeśli mnie pamięć nie myli, a rzadko tak mówię gdy mnie myli, to w zeszłym roku coś podobnego zrobił Paweł Opydo, więc pomyślałem że o nim wspomnę z uwagi na oczywistą inspirację. Są filmy, które już widziałem ale o nich nic nie napisałem, są takie, o których coś naskrobałem ale nigdy nie opublikowałem i w końcu, są też takie, które dopiero zobaczę. A na pierwszy ogień poszła Nienawistna Ósemka, Quentina Tarantino.

Z Tarantino jest tak, że albo akceptujesz jego styl i kochasz jego filmy, albo go nie akceptujesz i nie napijesz się ze mną wódki. Każdy kto widział choć jeden jego film, widział o co chodzi we wszystkich ośmiu. Muzyka, krew, przemoc, dialogi i Samuel L. Jackson. Można Quentina lubić lub nie, ale każdy musi przyznać, że jego kino jest wyraziste i nie pozostawia widza obojętnego. Nienawistna Ósemka jest dokładnie taka sama, a jednak jest w niej coś nowego, choć bliżej niesprecyzowanego. Warto tutaj zaznaczyć, że to jeden z tych filmów, dla których trailer jest dużo słabszy od samego filmu – po obejrzeniu zajawki w kinie nie byłem specjalnie zachwycony. Po seansie właściwym już tak.

O muzyce wspomnę jedynie tyle, że trzyma poziom, ocenić możecie ją sami, powyżej macie nieoficjalny soundtrack. Nie jest nachalna, zawsze pasuje i często sama buduje odpowiednie napięcie. Czyli, krótko, robi swoją robotą bardzo dobrze a nawet momentami zapada w pamięć i zmusza do sięgnięcia po telefon w celu rozpoznania. Czy jest warta Oscara? Nie wiem. Po pierwsze – nie widziałem wszystkich pozostałych filmów. Po drugie, nie znam się na tyle na muzyce, by móc wyrokować. Mogę natomiast ją polecić. Więc polecam.

Jeśli brzydzisz się krwią i przemocą w filmach, to nie oglądaj Nienawistnej Ósemki, ponieważ posoka leje się strumieniami a skala przemocy jest wręcz przerysowana. Wybuchające pod wpływem strzału z rewolweru głowy? Bardzo proszę. Ściany obryzgane bladoczerwonymi flakami? Jak najbardziej. Trup ściele się gęsto i nie powinno to robić na nikim wrażenia, bo u Quentina nigdy nie brakowało zwłok, urwanych członków i podziurawionych ciał. Pod tym względem widać w Nienawistnej wyraźną zabawę tym elementem. I dobrze, dzięki temu nabieramy trochę dystansu do tych wszechobecnych filmowych mordobić. Wszyscy zabijają bohaterów w swoich filmach, niewielu robi to tak spektakularnie jak Tarantino.

Dialogi to jak zwykle majstersztyk. Nie wiem co bierze ten, kto je wymyśla, ale chciałbym namiary na jego dilera. Serio, jeśli kiedyś bohaterowie którejś z moich książek będą wypowiadać takie kwestie jakie padają u Quentina, to będę spełnionym i szczęśliwym człowiekiem a moje książki będą się sprzedawać w milionach egzemplarzy.

Natomiast to co zrobiło na mnie największe wrażenie, to zwroty akcji. Zeszły film nieco pod tym względem mnie rozczarował, prowadząc widza za rączkę przez cały film. Nienawistnej Ósemce udało się to, co nie udaje się większości filmów – zaskoczyć mnie. Przeczytałem w życiu sporo kryminałów i książek sensacyjnych. Można powiedzieć, że czytelniczo pod tym względem wychowywał mnie Robert Ludlum. Czytałem i oglądałem Sherlocka, a także wiele innych znanych i znakomitych dzieł, które często zaskakiwały. Ten element w filmach zwykle opiera się na tych samych schematach, które już na początku sugerują rozwój wydarzeń. W Nienawistnej, no cóż, nie chcę za dużo zdradzać, ale wydarzenia potoczyły się zupełnie nie tak, jak myślałem. I za to ten film w moich oczach przeszedł z kategorii “dobry” do “jeden z ulubionych”.

Bo “Nienawistna…” jest od dziś jednym z moich ulubionych filmów. I polecam ją wszystkim, nie tylko fanom, ponieważ tuż po seansie nie zapadło mi w pamięć nic, do czego mógłbym się przyczepić.

A lubię się czepiać.